Stare osiedle revisited

Zgodnie z obietnicą złożoną we wpisie Stare dzieje 5, w którym roztkliwiam się nad dzieciństwem spędzonym na osiedlu Kopernika, przedsięwzięłam wycieczkę na stare śmieci. I doszłam do wniosku, że choć zmieniło się wiele, to i wiele zostało takie samo.

Ot, choćby fort. Fort VIIIa, do którego niegdyś urządzaliśmy wycieczki, kiedy udało się zrobić dziurę w otaczającym go płocie. Trzeba było przeskoczyć przez fosę i wspiąć się na górkę, a tam już znajdowały się wejścia do podziemnych korytarzy. Nie wiem zresztą, po co musieliśmy włazić aż za płot, bo parę wejść było też poza jego obrębem, aczkolwiek nigdy nie zapuściłam się w nie głębiej – czy to ze strachu, czy z powodu smrodu moczu i wszechobecności psich (?) gówienek – więc nie wiem też, czy miały wówczas połączenie z dalszą częścią fortu. Potem wejścia za płotem też zamurowano lub zamknięto, żeby dzieciaki nie zrobiły sobie krzywdy. Wtedy dostęp do górki był już łatwiejszy, bo nie dbano zbytnio o szczelność płotu i niektórzy chodzili tam nawet wybiegiwać psy.

Żeby nie szpanować, przyznam się bez bicia, że byłam na tej górce raz albo dwa. Do dziś. Dziś bowiem się okazało, że o ile na większości obszaru fort jest ogrodzony dość szczelnie, o tyle w jego części urządził sobie siedzibę salon Hondy i w odremontowanych fortowych pomieszczeniach sprzedaje motocykle. Wchodząc przez bramę salonu, można się następnie wdrapać na górkę i sprawdzić, jak obecnie ma się fort. Nie będąc znawczynią jego starego oblicza, a także nie dokonawszy dziś zbyt intensywnej penetracji (choćby dlatego, że salon motocyklowy otwarty jest do czternastej, co stwarzało niebezpieczeństwo, że jeśli zamarudzimy, zostaniemy uwięzieni na górce), odnoszę wrażenie, że wiele się tam nie zmieniło. Chaszcze, wejścia do bunkrów na ogół pozamykane, graffiti, jeszcze raz chaszcze. Nie znaczy to bynajmniej, że nie odnowił mi się stary dreszczyk i nie pragnę się tam wybrać na porządną eksplorację. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się zaspokoić pragnienie przygody, a wam dostarczyć paru nowych zdjęć.

Dalsza droga poprowadziła nas obok marketu Piotr i Paweł, gdzie niegdyś mieściła się inna górka – ta, z której zjeżdżało się na sankach, a w lecie niekiedy na wycieraczce. Następnie wzdłuż bloku przy ul. Galileusza 4 przeszliśmy do blaszaka, w którym „za moich czasów” mieściło się centrum życia handlowego i usługowego, a po części także kulturalnego i administracyjnego. Sam blaszak z daleka tchnie PRL-owską nostalgią. Na swoim miejscu jest nie tylko biblioteka, której częstym gościem byłam od podstawówki po studia, klub Kopernik, ale nawet magiel, warzywniak, w którym stało się w kolejce po kubańskie pomarańcze, oraz kawiarnia Luna, która hałasowała nam weselami, ale za to często chodziło się do niej kupować ciasto. Korzystając z okazji, postanowiliśmy wstąpić na kawę. Kawka z oldskulowego ekspresu, choć pewnie parzoną też można było zamówić, ale ogólny nastrój knajpy nie zmienił się zbytnio od lat 80. – nawet zapach jakby znajomy. Swojska PRL-owska słodycz.

Następnie udaliśmy się na oględziny mojego byłego bloku, gdzie czekały nas niespodzianki przyjemne i nieprzyjemne. Jak pewnie pamiętacie, głównym celem mojej wycieczki było sprawdzenie, jaki kolor mają płytki na naszym dawnym balkonie (i pozostałych balkonach bloku) oraz co się stało z klombami pod oknem. Tymi, na których grywaliśmy w kapsle. Otóż klomby stoją i mają się dobrze, a nawet coś w nich rośnie. Co ciekawe, po latach wydały mi się większe niż kiedyś, choć powinno być odwrotnie.

Niestety już pierwszy rzut oka na blok wystarczył, by zrozumieć, że nie dowiem się, jakiego koloru płytkami były wyłożone balkony. Pamiętałam białe, niebieskie i granatowe, ale na czarno-białym zdjęciu widać dwa odcienie szarości, co prawdopodobnie oznaczało, że oprócz niebieskich były tam także fioletowe płytki. Kilka lat temu rozpoczęto jednak akcję ocieplania bloków i obecnie nasz balkon ma jednolity łososiowy kolor. (Przepraszam mieszkańców za bezczelne sfotografowanie ich balkonu, ale te kraty to myśmy zamontowali w czasach głębokiej komuny, aczkolwiek o ile pamiętam, były wtedy białe). Na szczęście zauważyłam kilka bloków (w zielonej i fioletowej tonacji), które nie zdążyły zmienić aparycji. Być może przy okazji wyprawy do fortu sfotografuję z bliska urocze płyteczki jednego z nich.

Zaciekawiła nas także przybudówka na tyłach drugiej klatki, która przy bliższym wejrzeniu okazała się (tak przynajmniej sądzimy) windą dla niepełnosprawnych. Poważnym minusem jest natomiast zniknięcie placu zabaw za blokiem (pozostała jedynie piaskownica) oraz obok niego, za wieżowcem nr 2. Tych placyków trochę na osiedlu pozostało, ale ich liczba się zmniejszyła, co rzuciło mi się w oczy z dwóch przyczyn – raz, że sama się na nich kiedyś bawiłam, dwa, że na Piastowskim, gdzie dziś mieszkam, placów zabaw jest wprost zatrzęsienie.

Podsumowując – wyprawa udana, aczkolwiek pozostawia pewien niedosyt. Nie dość że trzeba będzie wrócić do fortu oraz udokumentować balkonowe płytki, nim znikną do reszty (przyznaję – mogliśmy to zrobić już dziś, ale zachciało nam się zakupów w Tesco, a z torbami trudno jest chodzić), to jeszcze nabrałam wielkiej chęci na odwiedzenie swojej starej biblioteki, a ta chyba w soboty jest nieczynna. Trzeba będzie zatem powtórzyć wycieczkę. Ale to dopiero za jakiś czas, żeby mi stare śmieci nie spowszedniały. Nostalgia musi trwać.

Dodaj komentarz