totalna amatorszczyzna, ale działa

Lubię sobie pochlebiać, że Czarny piasek jest od A do Z moim dziełem i że nikomu nic nie zawdzięczam, ale kiedy zaczęliście go ściągać – kiedy zaistniał, choć bardzo skromnie, w obiegu czytelniczym – uświadomiłam sobie, że nie do końca tak jest. Na każdym etapie – począwszy od samej materii dzieła, a skończywszy na jego istnieniu w cyberprzestrzeni – wspierały mnie jakieś szare eminencje

By podjąć decyzję o autopublikacji, musiałam mieć choć cień poczucia, że moja książka może zaintrygować czytelnika, dostarczyć mu wrażeń estetycznych i/lub wzruszeń. Próbowałam sięgnąć po starą, dobrą instytucję królika doświadczalnego, ale nie wykazała chęci do współpracy (przyślij, przyślij, przeczytam, tylko nie wiem kiedy). Jedyną osobą, która przebrnęła przez całość, był mój (wówczas jeszcze przyszły) mąż. Bardzo przydatne okazały się natomiast informacje zwrotne od wydawców, którym zaproponowałam książkę. Niby na ogół jest tak, że wydawca nie opiniuje utworów, a jedynie informuje o zainteresowaniu bądź jego braku (choć bywa, że w ogóle milczy); czasem jednak coś powiedzieli albo napisali. Udało mi się także wydobyć jedną recenzję wewnętrzną napisaną przez dość znanego w Polsce pisarza, a inny pisarz-redaktor sam zrecenzował mi książkę w mailu. Ostatecznie z tych wszystkich sygnałów wyłonił się obraz czegoś, co warto opublikować, choć ma pewne wady. Oczywiście to, co dla jednego jest wadą, dla innego może być zaletą; zawsze jednak warto się zastanowić, czy recenzent przypadkiem nie ma racji, a jeśli więcej niż jedna osoba zwraca uwagę na tę samą kwestię, powinno się zapalić czerwone światełko. Nie oznacza to, że automatycznie należy podążyć za wskazówkami recenzenta, zwłaszcza takiego, który sam jest pisarzem. Może się bowiem zdarzyć, że nie umiemy lub nie chcemy poprowadzić tego w takim kierunku, w jakim on by to zrobił. Czasem – właściwie zawsze – warto odczekać, aż opinia wyczytana w recenzjach pogada sobie w głowie z naszymi dotychczasowymi przekonaniami, i dopiero wtedy przystąpić do ewentualnych zmian.

Czy jestem w pełni zadowolona z obecnej wersji? Nie. Czy mam poczucie, że mogłam zrobić to lepiej? Chyba tak. W myśl zasady, że lepsze jest wrogiem dobrego, w pewnym momencie postanowiłam jednak skończyć ze zmianami i udostępnić książkę potencjalnym czytelnikom. Wtedy się okazało, że to dopiero początek problemów. Do tej pory uważałam, że skoro mam bloga, to po prostu wrzucę sobie nań książkę, tak jak wcześniej wrzucałam opowiadania. Potem uznałam, że taki lany tekst to za mało – źle się czyta, no i w ogóle nie wygląda jak książka – i warto by zrobić prawdziwego e-booka.  Konwersja do pdf nie nastręczyła większych problemów. Wykonałam ją za pośrednictwem strony www.zamzar.com. Ponieważ jednak coraz więcej osób posiada czytniki, chciałam przygotować także format dla nich przeznaczony. W swoim komputerze posiadam program Mobipocket Reader, który oprócz książek w formacie mobi czyta epub, jakkolwiek w tym ostatnim przypadku często rozwala polskie znaki diakrytyczne. Nie wiem zresztą, czy za to rozwalanie nie jest odpowiedzialny jakiś feler w produkcji e-booka, bo niby czemu jedne rozwala, a innych nie? Tak czy inaczej na początek postanowiłam wyprodukować mobika i teraz zabijcie mnie, ale nie pamiętam, czy zrobiłam to przez wspomniany zamzar.com, czy też przed stronę www.2epub.com. Tych mobików powstało zresztą kilkanaście, bo za każdym razem znajdowałam jakieś błędy wynikłe czy to z moich niedopatrzeń w formatowaniu, czy też z tego, że program coś źle odczytał. (Chodzi głównie o czcionkę i odstępy, a że w tekście dość ważne jest, co pisane kursywą, a co prostym drukiem, problem był  poważny, tym bardziej że program do konwersji wymyślił sobie jeszcze bolda). Ostatecznie po żmudnej pracy udało mi się sprawić, że program poprawnie odczytał plik wordowski i wydał na świat tego mobika, który teraz wisi na stronie. Z epubem było gorzej. W końcu chyba udało mi się otrzymać jakąś w miarę dobrą wersję, ale ponieważ wciąż miałam jakieś „ale”, ściągnęłam program Calibre i bawiłam się tak długo, aż wyszło coś, co trzymało się kupy. W międzyczasie pomyślałam o okładce, która mnie osobiście nie była potrzebna do szczęścia, ale wiedziałam, że jeśli zechcę obwieścić istnienie książki w jakimś serwisie internetowym, wizerunek okładki się przyda. Ogłosiłam wśród znajomych konkurs na zaprojektowanie dla mnie okładki, ale nikt się nie zgłosił. W końcu pobawiłam się zdjęciami i coś tam wyprodukowałam, choć zasadniczo konkurs trwa i jeśli ktoś chciałby zastąpić te bohomazy czymś ładnym, to czekam na propozycje.

Myślałam, że już wszystko gotowe, a tu bęc! Na wordpressowego bloga nie można wrzucać formatów mobi ani epub. Przez chwilę poważnie rozważałam skorzystanie z jakiegoś „wydawnictwa”, którego działalność polega głównie na hostingu e-booków i braniu procentu od sprzedaży, ale ponieważ od początku zamierzałam udostępniać książkę za darmo, nie bardzo wiedziałam, dlaczego miałabym przy okazji reklamować jakąś firmę. Tym bardziej że wcześniej miałam propozycję wydania e-booka w pewnym wydawnictwie i z niej nie skorzystałam.

…No więc reklamuję Google, bo ostatecznie wrzuciłam oba formaty na docs.google.com. Był to najprostszy wybór, gdyż miałam już konto na ichniej platformie. Wprawdzie trzeba kliknąć dwa razy, ale dzięki temu można sobie przeczytać teaser inny niż na blogowej stronie.

Podsumowując – totalna amatorszczyzna, ale działa. Udało mi się nie tylko napisać książkę, która może nie powali od razu wszystkich na kolana, ale też chyba nie muszę się za nią wstydzić – zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że autorka była jednocześnie redaktorką i korektorką. Udało mi się – choć było to trudniejsze, niż zakładałam – zrobić z niej e-booka, udostępnić go w internecie i sprawić, że wiadomość o tym dotarła do pewnej liczby osób, a niektóre z nich nawet zainteresowała.

Dziękuję twórcom wymienionych powyżej darmowych stron i programów, a także wszystkim, którzy wypowiedzieli się na temat Czarnego piasku, nim ten został upowszechniony. Osobne podziękowania należą się tym, którzy nagłaśniają jego istnienie. Mam nadzieję, że choć trochę odwdzięczę się Wam wrażeniami literackimi.

S pozdravem –

Mutancik

Dodaj komentarz