Wychodzę na chwilę

IMG_7649

Jest taka sprawa, że nabyłam lustrzankę. Jest też taka sprawa, że umiejętności związane z jej używaniem nie rodzą się automatycznie w głowie i w oku, co może nie było dla mnie szczególnym zaskoczeniem, ale przyczyną pewnej frustracji i owszem. Na szczęście kilka zaledwie dni po tym, jak nabytek wylądował w mych rękach, zostałam pocieszona przez posiadacza podobnej zabawki, niejakiego Prezesa, że jemu też początkowo zdjęcia wychodziły gorsze niż z idiotencamery i dopiero po pół roku zaczęły jakoś wyglądać. Dodam, że „jakoś” w jego przypadku znaczy „naprawdę nieźle”.

No więc ćwiczę. Ćwiczę namiętnie. Tak namiętnie, że współmałżonek wertuje encyklopedię zdrowia w poszukiwaniu odpowiedniej jednostki chorobowej. Już wcześniej wprawdzie zdarzało się, że po powrocie z zakupów rzucałam siatki w korytarzu, wołałam „Wychodzę na chwilę!”, brałam aparat (mój wcześniejszy model, o którym zaraz) i zbiegałam przez park nad Wartę, by obfotografować zachód słońca. Czasem nawet nie było trzeba wracać z zakupów – wystarczyło światło odbijające się w oknach przeciwległego bloku.

IMG_6656

Mój poprzedni aparat, właśnie. Choć „poprzedni” to jednak krzywdzące określenie, bo z racji mieszczenia się w torebce nadal bywa w użyciu i podejrzewam, że nie rozstanę się z nim na dobre. Nie był pierwszy, ale był moją pierwszą cyfrówką, i choć można robić na nim automatycznie wszystko, od początku zawzięłam się, żeby ustawiać ręcznie, co tylko się da. Podobnie zresztą robię z nowym, co oczywiście nie jest optymalnym wyjściem, bo niemal przy każdym ujęciu trzeba zmieniać ustawienia (i przeważnie wykonać kilka zdjęć, nim się znajdzie jakieś w miarę dobre), a nie zawsze jest na to czas. Uparłam się jednak, że chcę jak najwięcej się nauczyć, a czas na tryb automatyczny czy półautomatyczny przyjdzie potem.

Poprzednim aparatem fotografowałam kilka lat i wiele się nauczyłam, choć może po moich zdjęciach tego nie widać 😉 Dużo z tej wiedzy przydaje mi się teraz, gdy mam nowy, też zresztą Canona, więc i rozkminienie teorii okazało się łatwiejsze. Praktyka to całkiem inna para kaloszy, ale mam na nią całą resztę życia. Jedna natomiast rzecz z czasem coraz mocniej mi doskwierała, mianowicie aparacik ów nie dawał możliwości własnoręcznego ustawienia czasu naświetlania i przysłony. Można było dać mu do zrozumienia, czego dusza pragnie, manipulując ISO i przełącznikiem makro/normalne/pejzaż, ale o uzyskanie wymarzonego efektu było trudno. A kusiły mnie choćby zdjęcia nocne.

IMG_7723

Długo się przymierzałam do zakupu nowego aparatu. Mając niewielką wiedzę (bo tej nabywa się dopiero w praktyce, o czym zdają się nie pamiętać różni mądralińscy z forów fotograficznych), nie umiałam określić, jaki aparat będzie dla mnie dobry, a każdy doradzał co innego. W końcu wybrałam najprostsze rozwiązanie: oto ktoś zapytał fotografa publikującego fajne zdjęcia na fejsie, jakiego używa sprzętu, a on odpowiedział: „Nie specjalnego, Canon taki a taki, obiektyw taki a taki”. Postanowiłam, że taki właśnie aparat kupię. Skończyło się na nowszym modelu, bo tamtego nie było już w sprzedaży. Okazało się zresztą, że to aparat dość popularny wśród moich znajomych. Na drugi obiektyw wciąż pracuję, na razie używam standardowego 18-55mm, który nieźle nadaje się do pejzaży, natomiast trudno robić nim zdjęcia czegoś, co nie chce pozować ni podejść, np. ptaszków. Upatrzyłam już sobie nawet obiektyw 55-250mm, ale pomijając aspekt finansowy, chcę na razie trochę poćwiczyć na tym, który mam. Czasem się wściekam – ot, choćby podczas wczorajszej wycieczki rowerowej, gdy przyuważyłam kokoszkę wodną w Parku Sołackim, a na Rusałce kaczkę z małymi – ale czuję, że jeszcze nie czas na dokładanie kolejnego przedmiotu w tej mojej fotoszkole, bo i bez tego daleka jestem od jakiegokolwiek ogarniania. Uczę się cierpliwości – zdarza mi się pojechać rowerem nad Maltę o zachodzie słońca, znaleźć fajną miejscówkę, rozstawić  statyw, zmarznąć, a po powrocie do domu stwierdzić, że mam może jedno znośne zdjęcie. Najgorsze, że torturuję znajomych z Facebooka swoją twórczością, czasem nawet tą słabszą, bo jakoś nie mogę się pogodzić z tym, że wieczór poszedł na marne.

Inna rzecz, że dziś wiele osób przegląda internet na komórkach, gdzie nie zawsze da się odróżnić dobre zdjęcie od niedobrego, co może być pewną pociechą w przypadku tych gorszych, za to w przypadku lepszych frustruje. No i algorytmy fejsa, które arbitralnie decydują, co komu pokazać, a co nie.

IMG_7829

Tak więc odkrywam, że pod wieloma względami fotografowanie przypomina pisanie – namęczysz się, a pies z kulawą nogą tego nie doceni. Tyle tylko, że przynajmniej omiecie wzrokiem, a to i tak więcej niż w przypadku twórczości literackiej czy choćby tego wpisu. Ale chwilowo nowe hobby przysłania mi większość starych, co w jednych przypadkach mnie martwi, a w innych cieszy. Besztam się na przykład za to, że rzadko biegam, natomiast brak pisania mnie wręcz raduje, bo niepublikowana twórczość powoli przestawała mieścić się w szufladzie. W szufladzie mojej cierpliwości, that is. Spieszę jednak zapewnić, że nie z powodu frustracji zaprzestałam pisania. Na pewno kiedyś doń wrócę, choćby i za dwadzieścia lat. Tylko to bieganie… no dobra, może dzisiaj się uda, bo pogoda mało fotograficzna.

W każdym razie nie zanosi się na to, żebym w najbliszej przyszłości przestała wrzucać na fejsa zdjęcia, w nadmiernej być może liczbie. Mam nadzieję, że nie stanie się to dla nikogo powodem wyłączenia mnie z feedu. A współmałżonek pewnie jeszcze nie raz usłyszy „Wychodzę na chwilę!” i będzie doskonale wiedział, że nie ma się mnie spodziewać wcześniej niż za godzinę.

Chciałabym kiedyś robić dobre zdjęcia. Trzymajcie kciuki.

IMG_6863

IMG_7413

Dodaj komentarz