samobójstwo i demolka

W tym śnie nasz dobry kolega popełnił samobójstwo. Tj. rozesłał list, w którym pisał, że to zrobi, i od tego czasu go nie widzieliśmy. Byliśmy jednak już wcześniej zaproszeni na święta do jego rodziny, więc pojechaliśmy. Jego nie było. Nikt o nim nie mówił. Atmosfera jakaś niewesoła. Wciąż jednak nie mieliśmy jednoznacznego dowodu na to, że nie żyje, zwłaszcza że przed śmiercią nie mieszkał z rodziną, choć wydawało się oczywiste, że na święta przyjedzie. Wszak zaproszono nas jako jego kumpli, choć resztę rodziny też znaliśmy. W świąteczny dzień poszliśmy do kościoła i były tam wystawione cztery trumny, z których każda miała na sobie imię zmarłego. Nie było tam imienia naszego kolegi, więc w końcu postawiliśmy przyniesiony znicz na byle jakiej. Dopiero później zauważyliśmy, że jest jeszcze jedna, taka mniejsza, bez widocznego imienia. Chyba jednak za mała.

Potem, w domu, jeden z jego braci poprosił mnie o rozmowę. Podał mi nick, jakim posługuje się w sieci jego najmłodszy brat (oczywiście nie  domniemany samobójca, tylko inny, który był z nami w tym domu), i prosił, żebym dała mu znać, gdy go spotkam na jakimś forum, bo uzależnił się znowu od internetu i jest z nim problem. Powiedziałam oczywiście, że dam znać, ale żeby na wiele nie liczył, bo właściwie bywam tylko na dwóch forach.

Niesamowity był ten klimat posępnej niepewności, w którym przeżyliśmy obok tej rodziny co najmniej dwa dni, nie dowiedziawszy się, czy nasz kolega żyje. My nie śmieliśmy zapytać, oni – byli smutni i ponurzy, jak rodzina, której spadły na głowę nieszczęścia, ale jakie? Ani słowem nie zająknęli się o jego osobie.

I jeszcze ten motyw spotykania kogoś w internecie – jakby to był jakiś zupełnie odmienny od naszego świat, niczym z Gibsona czy Matriksa. Albo z Sali samobójców, nomen omen.

Drugi dzisiejszy sen – byłam na Pyrkonie, chyba raczej w tej starej szkole, bo łazienki dość obskurne, aczkolwiek zamykane i z prysznicami zasłoniętymi firanką, więc może nie tak źle. Na moich oczach jedna dziewczyna zdemolowała coś przy umywalce – nie wiem, pojemnik od mydła czy coś w tym stylu, plastykowego chyba. Po chwili narady z paroma osobami podeszłam do osób pilnujących porządku – jakichś ochroniarzy, bo chyba to nie była policja – i donieśliśmy o demolce. Goście wszystko sobie zapisali i nic. Patrzę – akurat ta dziewczyna siedzi obok ze znajomymi. Pytam gości, czy nie chcą, żeby im wskazać tę osobę. Mówią łaskawie – OK. Z pewną nieśmiałością, bo stoję o metr od niej i nie mogę jej wskazać tak, by o tym nie wiedziała, więc gryzie mnie myśl, że zostanę uznana za kablarę, mówię: „To ona!”. Goście ją przesłuchują. Mówi, że nie wie, dlaczego zdemolowała łazienkę. Zezłościła się czymś. W każdym razie spisują ją, ale wygląda na to, że nic strasznego jej nie grozi, i odchodzą, a ja tam zostaję przerażona, że ona i jej znajomi zrobią ze mnie mokrą plamę. Tymczasem zaczynamy gadać i okazuje się, że dziewczyna jest całkiem fajna, coś tam pisze i tak ogólnie nie ma do mnie zbyt wielkiego żalu o doniesienie.

W sumie miło. Sen może niezbyt ciekawy, ale ta ulga i pozytywne zdziwienie, że ktoś uznaje za rzecz naturalną fakt, iż doniosłam, że zdemolował łazienkę.

Dodaj komentarz