Pewnie wszystkie Ameryki są już odkryte, ale własne odkrycia mają niepowtarzalny smak. Poza tym czasem się okazuje, że wcale nie dopłynęliśmy do Ameryki, tylko do Indii albo w ogóle na manowce. Tak przynajmniej jest u mnie – jakieś nowe zdarzenie, inny punkt widzenia i trzeba przemodelować dotychczasowe przekonania.
Dziś będzie o przyjaźni.
Spotkałam się niedawno z określeniem „przyjaźń poza strefą komfortu”. Strefa komfortu to otoczenie, w którym czujemy się swojsko i bezpiecznie. Każdy powinien taką strefę mieć, a jednocześnie przebywanie w niej przez cały czas ogranicza nasze poznanie. To tak, jakbyśmy przez całe życie bawili się na swoim podwórku, czasem tylko zerkając przez bramę na świat poza nim, lecz nigdy nie wychodząc, bo nie wiadomo, co nas tam spotka. W tak skonstruowanym świecie ludzie kisiliby się w gettach i pielęgnowali w sobie zmyślone wyobrażenia na temat innych gett.
Przyjaźnią poza strefą komfortu nazwał na Facebooku mój kolega przyjaźń Judy i Nicka – króliczki i lisa – ze Zwierzogrodu. Na lisim podwórku co rusz rozbrzmiewają dowcipy o królikach, z kolei królicze pełne jest strachu przed lisami i negatywnych stereotypów na ich temat. Aby się zakumplować, Judy i Nick muszą najpierw ze swoich podwórek wyjść, wyłączyć filtry uprzedzeń i zobaczyć drugą osobę taką, jaka jest naprawdę. Nie obędzie się bez nieporozumień i tarć, ale ostatecznie przyjaźń zwycięży.
W życiu, niestety, bywa trudniej. Ponieważ nasze strefy komfortu są płynne – w dzieciństwie może to być dom rodzinny i grupa przedszkolna czy klasa, potem środowiska skupione wokół podobnych zainteresowań czy poglądów – miewamy znajomych, czasem nawet bliskich, w innych strefach. Weźmy paczkę koleżanek z liceum. Jeździcie razem na wakacje, zwierzacie się sobie z rozterek. Po maturze trafiacie do różnych środowisk, nasiąkacie różnymi ideami. A może po prostu upływ czasu was zmienia. Wciąż jednak się widujecie. Wspominacie stare czasy, opowiadacie, co u was słychać – niekiedy pobrzmiewają w tych rozmowach dysonanse, pojawiają się pęknięcia, ale szybko od nich uciekacie, och, nie będziemy się tu przecież kłócić o politykę, w końcu jesteśmy starymi przyjaciółkami i nic tego nie zmieni.
Aż tu nagle bum! – wydarza się coś, co zaburza ten układ. Oto jedna z koleżanek ujawnia, że jest lesbijką. Albo związała się z czarnoskórym chłopakiem. Dla ciebie to nie problem – z chłopakami trzeba być ostrożną, z dziewczynami też, ale dopóki nie wyłącza rozsądku, ma twoje błogosławieństwo. Tymczasem Kryśka wpada w histerię. Jadźka, daj spokój, Murzyn i może jeszcze do tego muzułmanin? Wywiezie cię do Afryki i zamknie w haremie. Albo zrobi ci dziecko i wyjedzie, a ludzie będą cię wytykać palcami, że się z czarnym puściła. Jadźka, ja to wszystko dla twojego dobra, przysięgam! Po prostu nie chcę, żebyś cierpiała.
I Kryśka naprawdę tak uważa. Może nawet sprawy tak się potoczą, że będzie mogła powiedzieć „A nie mówiłam?”. Bo w życiu każdy wybór obarczony jest ryzykiem, a im trudniejszy, tym ryzyko większe.
Na pewnym poziomie Kryśka pozostaje lojalną przyjaciółką. Bez wahania wesprze koleżankę, gdyby ta miała problemy… hm, choćby finansowe. Jeśli Jadźka zachoruje, Kryśka będzie biegać do szpitala, gotować dla niej, opiekować się kotami. Nawet ta nieakceptacja jej wyborów wynika wyłącznie z troski, więc Jadźka czuje, że nie ma prawa się skarżyć, bo przecież ta Kryśka taka dobra, tak się o nią troszczy mimo różnicy poglądów. I jest jej głupio, kiedy wcale się nie cieszy z widoku Kryśki. „Jestem niewdzięczna – myśli sobie – a przecież ona tyle dla mnie robi”.
Co jednak z tego, że Kryśka wspiera ją w chorobie czy kłopotach finansowych, skoro nie potrafi wykrzesać z siebie wsparcia dla tego, co najważniejsze: dla bycia sobą? Kogo ona właściwie wspiera, Jadźkę czy swoją wizję Jadźki, a może po prostu tym bieganiem do szpitala zagłusza wyrzuty sumienia wywołane faktem, że nie potrafiła zaakceptować wyborów przyjaciółki? Albo jeszcze gorzej – wierzy, że uda jej się wpłynąć na Jadźkę, wymodelować ją zgodnie z własnymi oczekiwaniami? Wszystkie te procesy zachodzą podświadomie, ale czymkolwiek się kieruje, nie potrafi dać przyjaciółce tego, czego ta potrzebuje najbardziej: akceptacji. Nie pomoże jej rozwiązać problemu czy podjąć decyzji, bo przecież potępiła jej wybór i nie zniży się do dyskutowania o czymś, co jest jego skutkiem. Zamknęła się na swoim podwórku i jeśli Jadźka chce rady, musi tam przyjść i negocjować na warunkach Kryśki.
Pewnie każde z nas ma takich znajomych. I wszyscy czujemy, że coś jest nie tak z tą ich przyjaźnią, choć nie zawsze potrafimy to nazwać. Zadałam sobie jednak pytanie, co by było, gdyby hipotetyczna Jadźka nagle wstąpiła do dziwnego kościoła albo zadała się z jakimś kryminalistą. Czy wtedy ja nie stałabym się Kryśką, która potępia ją w czambuł?
I oczywiście byłabym przekonana, że chodzi mi o dobro Jadźki.
Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to że trzeba rozmawiać nawet wtedy. Rozmawiać – nie pouczać. Wyrażać swoje obawy, ale przede wszystkim słuchać. Słuchać tego, co mówi druga osoba, ale także tego, co to mówi o niej. Jeśli istotnie wpadła w złe towarzystwo albo doznała jakiejś szajby religijnej, najprawdopodobniej brakuje jej bliskości drugiego człowieka. Może odda się we władanie każdemu, kto wyciągnął do niej rękę, czy to będzie gangster, czy Bóg? Może po prostu trzeba jej dać do zrozumienia, że nie są jedynymi, których na niej zależy? To pewnie nie podziała od razu, bo osoby z niską samooceną mają tendencje do zakochiwania się w niedostępnych, a lekceważenia tych, którzy się o nie troszczą. To pokłosie dzieciństwa, w którym rodzice lub opiekunowie niewystarczająco spełniali ich potrzeby emocjonalne, utrwalając poczucie, że miłość jest czymś, na co należy sobie zasłużyć będąc doskonałym albo spełniając wszystkie zachcianki ukochanej osoby. Jeśli ktoś daje ci miłość ot tak, to znaczy, że nie ma ona żadnej wartości. Ale jeśli pozwala, byś lizała mu buty, a w podzięce pogłaszcze cię jak pieska – wtedy jesteś szczęśliwa.
Trudno jednak wymagać od Kryśki, żeby rozkminiała dzieciństwo Jadźki. Może po prostu trzeba rozmawiać, póki obie strony to potrafią. Jeśli nie – pogodzić się z myślą, że czasem przyjaźnie się kończą. Albo następuje przerwa. Przed udaniem się na taką przerwę warto jednak zostawić komunikat: „W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać”.
To jakby zostawić uchyloną bramę.